Tuesday, February 5, 2013


Reginald  Gibbons

Translated by Adam  Lizakowski

 

 

Five Pears or Peaches

 

Buckled into the cramped back seat, she sings to herself as I drive toward her school through the town streets. Straining upward to see out her window, she watches the things that go by, the ones she sees - I know only that some of them are that houses we sometimes say we wish were ours. But today as we pass them we only think it; or I do, while she is singing - the big yellow one with a roofed portico for cars never there, the pink stucco one with red shutters that's her favorite. Most of what she sings rhymes as it unwinds in the direction she goes with it. Haft the way to  school she sings. and then she stops, the  song becomes a secret she'd rather keep to herself, the underground sweet water stream through the tiny continent of her, on which her high oboe voice floats through forest softly, the calling of a hidden pensive bird- this is the way I strain my grasp to imagine what it's like for her to be thinking of things, to herself, to be feeling her happiness or fear.

 

After I leave her inside the school, which was converted from an old house in whose kitchen you can almost still smell the fruit being cooked down for canning, she waves goodbye from window, and I can make her cover her mouth with one hand and laugh and roll her eyes at a small classmate if I cavort a little down the walk.

 

In some of her paintings, the sun's red and has teeth, but the houses are cheerful, and falt flying birds with almost human faces and long noses for beaks sail downward toward the earth, where her  giant bright flowers overshadow like trees the people she draws.

 

At the end of the day, her naked delight in the bath is delight in a lake of  still pleasure, a straight unhurried sailing in a good breeze, and a luxurious trust that there will always be this calm warm weather, and someone's hand to steer and steady the skill of her. Ashore, orchards are blooming.

 

Before I get into bed with her mother at night, in our house, I look in on her and watch her sleeping hands come near her face to sweep away what's bothering her dreaming eyes. I ease my hand under her back and lift her from the edge of the bed to the center. I can almost catch the whole span of her shoulders in one hand- five pears or peaches, it might be, dreaming in a delicate basket  till they tip with their own live weight and slip from my grasp.

 

 

 

Pięć gruszek lub brzoskwin

 

Zapięta na ciasnym foteliku, śpiewa sobie, jak jadę w kierunku jej szkole przez ulice miasta.  Siedzienie podciągnięte do góry tak, aby mogła patrzeć przez okno. Patrzy na przedmioty, które mijamy po drodze.  - Wiem tylko tyle, że niektóre z domów chcieliśmy  aby były nasze. Ale dzisiaj tylko je mijamy tylko myśląć o nich , ja myślę  a ona śpiewa -  te duży żółty z zadaszonym portykiem dla samochodów nigdy tam nie parkujących. Ten  różowy z czerwonymi okiennicami  w sztukateri  to jej ulubiony.

Większość tego, co śpiewa to dzięcięce rymowanki, które same jej się układają.  Przez pół drogi do szkoły je śpiewa a potem się przestaje, piosenka staje się tajemnicą  którą wolałaby zachować dla siebie.  Przez kontynent jej małego ciała przepływa podziemny strumień słodkiej wody  nad którym jej wysoki głos oboju płynie cicho poprzez las, wzywając ukrytego zamyślonego ptaka – to jest mój sposób, w jaki probuję sobie wyobrazić, jak to jest dla niej  myśleć o rzeczach, aby pouczuć jej szczęście lub lęk.

Po tym, jak zostawiam ją w szkołe, która została  zaadaptowana ze starego domu, w którego kuchni można jeszcze  czuć zapach owoców smażonych na konfitury. Na pożegnanie  przez okno macha mi, mogę rozśmieszyć ją, jedną ręka zakrywa śmiechąjace się usta, przewraca oczami w stronę swojego kolegi jeśli wygłupiam się odchodząc

Na niektórych z jej obrazków, słońce jest czerwone i ma zęby, domy są wesołe, ptaki są upasione  z niemal ludzką twarzą z długimi nosami w kształcie dziobów popłyną  ku ziemi, gdzie jej olbrzymie jasne kwiaty podobne do drzew przerastają ludzi..

Na koniec dnia, jej nagie rozkoszne ciałko w wannie jest radością w jeziorze   przyjemności na którym niepośpieszne żeglowanie z łagodnym wiaterkim jest luksusowym bezpieczeństwem, że zawsze będzie cicha i spokojna ciepła pogoda, czyjaś ręka pokieruje łodzią jej ciała. Na brzegu kwitną sady.

 
Zanim  wieczorem położe się do łóżka z jej matką, sprawdzam jak śpi z rączkami blisko jej twarzy, aby odgonić nieprzyjemne sny z jej śpiących oczów.  Delikatnie podkładam rękę  pod jej plecy i przenoszą ją z krawędzi na środek łóżka. Prawie mogę objąć jej długość ramion i jedną rękę- pięć gruszek lub brzoskwiń, być może śni w delikatnym koszu, aż dojrzeją, nabiorą swojej wagi i wyślizgną się z mojej ręki.